Komiksy > Recenzje > Rogue Leader #2/3 | nasze bannery |
|
|
Hisao Tamaki, Adam Warren (okładki) Dark Horse - lipiec, sierpień, październik i grudzień 1998 r. (cztery zeszyty). Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek położę swe chwytaki na mangowej wersji "biblii" mojego ponownego "narodzenia". Dlaczego? Bo nie lubię mangi w przeciwieństwie do Makera, a i okładki które widziałem nie zachęcały mnie wcale. I nic dziwnego, okładki rysował inny artysta. Nie spodziewałem się też przed kilkoma obrotami, że kiedykolwiek kupię jakikolwiek komiks SW. Dlaczego? Bo do tej pory znałem tylko jakieś komiksy Marvela i nie miałem pojęcia o istnieniu Dark Horsa (teraz mam całego Marvela, choć z reedycji). Ale gdy na corocznym spotkaniu komiksowym w Łodzi ujrzałem "Nową nadzieję" w wersji SE wiedziałem, że już po mnie. Utknąłem... Wniosek? Niewiedza blokuje nasze czyny, a nadinterpretujący procesor wypacza obraz świata i nawet o tym nie wiemy. Wiedzę trzeba chłonąć, gdyż informacja jest najcenniejszym towarem. "Nowa nadzieja" w wersji mangowej też trafiła do mnie całkiem przypadkowo, ot okazja, a ja miałem akurat kilka kredytów. I proszę... "This is it!" To są "Gwiezdne wojny". Czy więc kupię pozostałe komiksy? Niekoniecznie. Być może, gdy znów trafi mi się okazja. Kto wie...? Dlaczego? A więc po kolei. Na planecie Tatooine żył pewien młodzieniec o imieniu Luke. Ale przecież wszyscy to znamy. Wyrwany z domu przez zawieruchę wojenną ratuje galaktykę przed "Gwiazdą Śmierci". Darujmy więc sobie życiorys "wieśniaka" i przyjrzyjmy się czarno-białej wizji pana Hisao Tamaki (tak, nie ma koloru, okładka znowu nas zwodzi). Niestety, już na początku każdego zeszytu amerykański redaktor informuje nas, że japończycy czytają inaczej niż my, tu akurat od prawej do lewej. Ok i co z tego? No, niestety redaktor "zadbał" o czytelnika i odwrócił wszystkie plansze tworząc lustrzane odbicia. "Aby lepiej się nam czytało", tak po naszemu. O Makerze! Widziałeś to i nie grzmiałeś? Bezsens, kompletny bezsens. Mając wygrawerowaną pod kopułką jedynie słuszną wizję historii galaktyki znaną z filmów, ma się bardzo często wrażenie (choć nie zawsze), że jest się na kacu i optyka zawodzi. A gdy widzisz leworęcznego Vadera to już szlak cię trafia. Naprawdę do czytania tego komiksu przydaje się lusterko, choć wtedy litery są odwrócone. Tak, są łacińskie, a nie japońskie szlaczki. Głupi ci amerykanie, w dobrej wierze walnęli jak łysy grzywką o kant stołu. To najpoważniejszy błąd. Przejdźmy do głównych bohaterów. Wrażenia różne... Może z powodu przerysowywania wszelkich reakcji emocjonalnych graniczącego z absurdem? Cóż... Leia jest zupełnie inną dziewczynką, ale to nie przeszkadza. Luke jakiś taki zniewieściały, Obi-Wan jak święty Mikołaj, Chewie przypomina psa, a Han jest stanowczo za młody. W sumie najlepiej wypadają postacie drugoplanowe, o technice nie wspomnę, bo na szczęście manga tego nie zmienia i X-wing jest X-wingiem, a R2-D2 astrodroidem. Za to Jawowie znają chyba tylko jedno słowo "wabba, wabba, wabba". Na plus natomiast można zapisać wstawienie "wyciętych scen", a także pewną dozę własnej twórczości autora w postaci ataku szturmowców na sandcrawler, niestety na dewbackach. Skąd więc te ślady banth? Ponadto pokazanie krótkiej migawki Alderaanu przed ostatecznym rozwiązaniem, czy spojrzenie na dr. Evazana i Ponda Babę z punktu widzenia Obi-Wana w tej najważniejszej scenie i dlaczego mimo, że to Ponda Baba stracił rękę, to Evazan już się więcej nie pojawia. Cóż, od Alderaanu inwencja autora "umarła" i dalej mamy wszystko tak jak pamiętamy. Tak oto skończyła się moja przygoda z czymś czego się nie spodziewałem i czego pod żadnym pozorem nie pragnąłem (za drogo, prawie 10 USD za zeszyt). Ale nie czuję się rozczarowany. To była bardzo interesująca wariacja na temat SW podobnie jak "Marsz imperialny" w wykonaniu Metallici... No, może gdyby zagrano go na shamisen... To ta japońska gitara na której się gra "szpachelką". [droid] [17.12.2005] Star Wars and all its characters are (C) and TM by Lucasfilm Ltd. Website content (C) ICO Squad, 2001-2016 |