Komiksy > Recenzje > Dark Times #12 | nasze bannery |
|
|
Dziewiętnaście lat przed bitwą o Yavin Greenbark: "Kapitanie, to Crys!" Heren: "Nie... To nie ona" Meekerdin-maa: "Kapitanie...? K-kapitanie..." Heren: "Crys..." "Mroczne czasy" wciąż pozostają złowieszcze, nieodgadnione i spowite przyprawiającą o niepokój gęstą mgłą niepewności oraz zagrożenia. Właściwości starożytnego amuletu zostają odkryte na powierzchni planety Aridus, gdzie cała tragedia rozegra się wśród cyklopowych i zagadkowych ruin. Darth Vader zmierzy się z rycerz sprzed wieków oraz dostanie bolesną nauczkę, że nie jest aż takim cwaniakiem, jak mu się wydawało. Ano właśnie. Co z tym Vectorem, chciałoby się zapytać. Po cieniutkim (zaskakująco, jak na człowieka, który robi KotOR!) wprowadzeniu w wykonaniu JJ Millera spodziewałem się, że Darktimesowa odsłona pierwszego gwiezdno-wojennego crossovera sprowadzi się tylko i wyłącznie do lutowanka Czarnego Lorda z wybudzoną księżniczką, standardowego rzucania klonów na odległość oraz podziwiania kunsztu przodownika starwarsowego rysunku, Douglasa Wheatleya. Ale parafrazując George'a W. Busha: You forgot Poland! I w tym wypadku "Winkelriedem narodów" okazał się scenarzysta, Mick Harrison. Tym co zwłaszcza zniewala jest stworzony przez Micka tzw. klimat. Niesamowicie posępny i pesymistyczny. I nie chodzi właśnie tylko i wyłącznie o rysunki, choć one są sprawą nieco bardziej skomplikowaną i o nich za kilka linijek, ale sytuację bohaterów, perspektywy dalszych losów galaktyki i wybór, który wyborem nie jest, gdyż musi być dokonany. I jest on zły. Ale każdy inny był jeszcze gorszy. Tu rzeczywiście nie ma nadziei, nie ma szczęśliwych rozwiązań, ani szczęśliwego zakończenia, bowiem "two-shot" kończy się, zgodnie z zapowiedziami, w sposób, który odmienia całą serię Dark Times diametralnie. Niewątpliwie bardzo ciekawie mentalnie (w sensie "scenariuszowo") oddany jest cały pojedynek - Celeste z Vaderem, na płaszczyźnie powiedzmy cielesnej; Celeste z duchem Muura, zmagania w umyśle młodej, a przecież wyjątkowo wiekowej, Jedi. Trochę gorzej może rysunkowo, gdyż pierwsze 10 stron, czyli właśnie klepanko, "obsługuje" Dave Ross. Oczywiście "obsługuje" to złe określenie, gdyż jego kreska nie jest tragiczna, natomiast w porównaniu z tym, co później stworzył Doug, to Wielki Kanion Kolorado różnicy. Dość ciekawy w samym pojedynku wątek, że także i Vader nie był do końca przekonany co do szybkiego zwycięstwa. Wizja w której zmieniłby mistrza (ten w sumie dość głupi obrazek doprowadził Amerykanów do zbiorowej ekstazy - podobnie jak duch Luke'a w Legacy), na pewno nie napawa go optymizmem. W końcu przybył szukać ucznia i liczył, że uda mu się skonwertować Celestynę na swoją stronę. Oczywiście Imperator się o tym domyślił (a pewnie nawet przewidział), stąd Czarnemu Lordowi towarzyszył naukowiec o fińskim nazwisku (Fane Peturri), w rzeczywistości szpion Palpatine'a. Swoją drogą: to fascynujące, że tych dwóch, heteroseksualnych przecież mężczyzn - obaj ojcowie, pomimo kłamstw, podchodów, wzajemnych oszustw, trwało przy sobie niezłomnie. Dodatkowo duży plus za to, że motyw z poszukiwaniem ucznia tak pięknie odnosi się do fabuły pewnej zbliżającej się gry, na wszystkie platformy poza PC, o pewnym bezimiennym młodzianie oraz Imperialnej Lasi. Skomplikowanie z rysunkami w zasadzie nie przeszkadza w odbiorze komiksu, część z konkluzją i rozwiązaniami fabuły jest perfekcyjnie wykonana przez Wheatleya. W niej dużo rakghouli, które powracają po odcinku przerwy. No i wiele o załodze Uhumele, która nie wiedzieć czemu nie została anihilowana, tylko pozwolono im bezwolnie przyglądać się ceremonii rozpakowywania puszki z Celeste. I to że tak się stało, bo musieli przeżyć, trochę zgrzyta. Poza tym, co już dodawałem chwaląc imię Micka Harrisona, przeżycia bohaterów nie są płaskie, zdarzenia pozostawiają w nich głębokie ślady, na które ci reagują jak postacie pełnokrwiste, nie tekturowe. Podczas dawania drapaka załogę dotyka kolejna tragedia, która naprawdę zaskakuje. W pierwszej chwili myślałem, że to przesada równa, moim zdaniem, głupiemu i niepotrzebnie makabrycznemu zakończeniu Harrisonowej Path to Nowhere. Jednak ostatecznie stwierdzam, że w zdecydowanie pesymistyczną toń tych Vectorowych numerów wpasowuje się ona idealnie. A dramat kapitana Herena jest nad wyraz realistycznie odmalowany. W ramach zakończenia (nie chciałem się po prostu powtarzać, że komiks jest awesome) wspomnę tylko o historii planety Aridus, na której całe te hocki-klocki mają miejsce. Otóż za kilkanaście lat Vader ponownie na niej zawita i po niewielkiej eksplozji jego żywot ocali pewien żołnierz Imperium w wyniku czego, obaj panowie zawrą specyficzny układ. Pamiętacie kim ów żołnierz? Baca[14. 07. 2008] PS. by Rif - Seria Dark Times zostaje zawieszona na bliżej nieokreślony czas... Tytuł: Star Wars: Dark Times #12: Vector #6/12 (Star Wars: Republic #95) Star Wars and all its characters are (C) and TM by Lucasfilm Ltd. Website content (C) ICO Squad, 2001-2016 |