![]() | Komiksy > Recenzje > World of Fire | nasze bannery |
![]() ![]() ![]() |
|
Rok po Nowej nadziei ![]() "Human have so many emotions, Artoo. And most seem to cause them pain." Utracono kontakt z placówką archeologiczną na odległej i niegościnnej planecie w chwili ogłoszenia niesamowitego odkrycia. Wysłana ekipa ratunkowa także nie daje znaku życia od czasu lądowania. Co się tam mogło stać...? Jakże klasyczne zawiązanie akcji opowieści awanturniczo-przygodowej z elementami horroru. Skąd my to znamy? Z "Obcych"... A w naszym ulubionym uniwersum z "Wektora pierwszego". Tylko że tu, w ostatnim spotkaniu z klasycznymi opowieściami UK Marvela, nie wiemy, co było tego przyczyną. Bo przecież tak jest ciekawiej, czyż nie? Sprawcą tej zagadki jest Chris Clermont (scenarzysta m.in. wielu zeszytów serii X-men - dop. Rif). I powiem otwarcie, to jedna z ciekawszych opowieści, jaką udało mi się przeczytać w ostatnim czasie z logo SW. Właśnie poprzez klasyczność scenariusza. Było wspaniale, aż do momentu, gdy przestało i nikt nie wie dlaczego. Nieprzyjazne środowisko, odizolowana grupa ludzi, czy też istot, mająca ratować, sama potrzebuje ratunku. Wrogość, która siłą rzeczy musi zostać odłożona na bok, gdyż tylko współpraca w obliczu śmierci daje jakąkolwiek nadzieję. Oczywiście nie wszyscy są za, co powoduje określone perypetie. No i ta niewiadoma... prawie do samego końca. This is it! Na tym klasycznym schemacie powstawały arcydzieła, bo... tak działa umysł ludzki.
"World of Fire" to opowieść w trzech częściach, co już jest znaczące, albo jak kto woli, jedna długa opowieść w trzech aktach. I powiem wam, że się nie nudziłem mimo,... że to komiks z początku lat osiemdziesiątych, a ja przecież Marvela nie lubię. Tak, ale tego made in USA. Opowieści powstałe w Zjednoczonym Królestwie są nieco inne, ale to wystarczy. Podkreślę jeszcze raz, scenariusz trzyma opowieść, a nawet samodzielnie mógłby stać się opoką dla innej formy twórczości człowieka (powieść, film, dramat etc.). Co znaczy klasyczne podejście do sprawy. To nie przemija i powróci nie raz wychwalane pod niebiosa. Mimo, że już na początku... "I'm breaking every rule..." #1 World of Fire Jak to ze stacją było już wiemy, czas na naszych bohaterów, czyli Leię (dowódcę wyprawy), Luke'a (na etacie bohatera), droidy (ktoś tu musi pracować) i "klona" Lei (wina rysownika), czyli technika Micę Shabandar (do innych posług, niegodnych bohatera czy pani dowódcy). Nasi Reblianci stanowili część oddziału uderzeniowego, który postanowił wykraść Imperim najnowszy okręt, zwiadowczy krążownik "Staraker". I udaje się im, dzięki sabotażowi "niewidzialnej" i nieistotnej dla dzisiejszej opowieści części zespołu. Ale w drodze do domu na Yavin... Odebrali rozkaz od Jana Dodonny, aby sprawdzić co się właściwie stało na Alashy (tak nazywała się owa niegościnna planeta, pełna wulkanów i ognia, ale nie tak bardzo, jak o wiele późniejsza Mustafar). I tu...
"I'm starting to sound like Han Solo." #2 The Word for World is Death Każdy by się załamał, ale nie nasi bohaterowie. Z jednej strony mieli co robić, trzeba było zoperować Micę, bez wsparcia medycznego ze strony automatów okrętu. Leia, w oparciu o wskazówki R2-D2 z jego przebogatej bazy medycznej (oczywiście), tłumaczonej "on line" przez C-3PO, kieruje Luke'iem i jego lightsaberem, który kieruje się z kolei Mocą, a wszystko w świetle latarek i w coraz gorszej, nie odświeżanej atmosferze pogrzebanego żywcem okrętu. I niech ktoś powie, że to się nie nadaje na film na przykład. Ale wszystko "dobre" co się dobrze kończy. Po operacji należało wygrzebać się ze skał, a do tego znowu potrzebne jest narzędzie uniwersalne, czyli wspierany przez Moc i Luke'a lightsaber. I gdy wydawało się, że Luke nie da rady... W szczelinie pokazało się niebo, a jego twarz owiało o wiele świeższe powietrze. I można by tu skończyć, ale od czego inwencja autora. Na powierzchni także rozbili się imperialni komandosi (Imperial Commando (sic!)) z tych samych powodów, co nasi wspaniali Rebelianci. I rozpoczyna się akt kolejny... Luke'a to może by i nie poznali, zresztą przedstawił się im jako Lars Dunestrider (jak odkrywczo), ale Leię to znali wszyscy. I wydało się, że to Rebele. Ale w obliczu wspólnego zagrożenia, bez możliwości opuszczenia planety, bez łączności z dowództwem... Major Wil'm Grau proponuje zawieszenie broni i wspólne odkrywanie rozwiązania kabały, w którą się wszyscy wpakowali. Oczywiście nie wszyscy są za... Jak na przykład podporucznik imperialnej marynarki Kyril Lopali (wiadomo dlaczego Kirył w roku 1980 w USA). I to też plus dla autora, bo można spodziewać się niespodzianki, albo "spodzianki" jak kto woli. Wszyscy razem, ale bez droidów, które nie dałyby rady w górach i rannej Miccy, teraz na imperialnych prochach od sierżanta Imperium, udają się w kierunku bazy archeologów. I tu warto wspomnieć, że od przybycia na Alashę Luke czuje zakłócenia Mocy, coś złego, ale to coś także pozwala mu unikać kłopotów i zdradzieckich ataków oraz ratować przyjaciół czy towarzyszy broni. A w zrujnowanej bazie... Odkrywają, że naukowcy odnaleźli pod ziemią miasto i sztuczną barierę, którą właśnie mieli zamiar sforsować... Kolejny klasyk i wiemy czego się dalej spodziewać, mimo utraty łączności ze "Starakerem", Miccą i droidami. Czy czeka ich zagłada? "Only one chance to do something unexpected and desperate." #3 The Guardian of Forever" I dotarliśmy do finału, zresztą "najsłabszego" z całej opowieści, a to za sprawą tego, że... wszystko tu się wyjaśnia. Najpierw Leia doznaje olśnienia, że te hieroglify już gdzieś widziała, że kiedyś się o nich uczyła i... w końcu je odcyfrowuje. Potem poznajemy potwora, który, że nie dosyć, że jest inteligentny, nie do zabicia, ogromny, a jeszcze się teleportuje. A kończy się to klasycznie wielką rozrubą, gdzie nie wszyscy walczą po jednej stronie, a czasem przeciwko sobie, gdzie giną ludzie, gdzie trafiamy w ślepe zaułki i gdzie... Leia ratuje świat. Co znaczy klasyczne wykształcenie. Jeszcze raz podkreślę, że to bardzo dobra opowieść (mimo rysunku). Fakt, spotkamy tu elementy znane już z innych opowieści (jak ten strażnik "opuszczonego" miasta na przykład), spotkamy nieśmiertelnego w owym czasie i obecnego w każdej powieści awanturniczej potwora (choć ja wolę jak potworem jest drugi człowiek, a nie King-Kong, choć dużą małpę też lubię). Ale cała reszta to "cud, miód i orzeszki". Walki w kosmosie , na lądzie i pod ziemią. Jeziorko lawy. Atak komanda na stocznię i walka o przetrwanie. Zawieszenie broni wobec wspólnego wroga i nieuchronnej śmierci. Podziemne miasto, tajemnica, prawie do samego końca. Tak to się robi w bardzo, bardzo odległej, jak i naszej galaktyce. A że forma nieco zwietrzała, to co? Więc jeśli będziecie mieli okazję i chęci, to polecam. Droid[08. 06. 2008] ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Scenariusz: Chris Claremont Rysunki: Carmine Infantino Tusz: Gene Day Okładka: Earl Norem Wydanie I: Star Wars Weekly #107-115 Wydanie II: Marvel Illustrated Books Star Wars #2 Wydawca: UK Marvel marzec 1980, Marvel 1981 ![]() Star Wars and all its characters are (C) and TM by Lucasfilm Ltd. Website content (C) ICO Squad, 2001-2016 |