strona głównastrona głównaforum dyskusyjnesklep fanów star wars
 Komiksy > Recenzje > Jedi Council - Acts of War nasze bannery
 Główna
 News
 Wojny klonów
 Epizod II
 Epizod III
 Komiksy
 Figurki
 RPG
 Clone Wars
 Galeria
 Wallpapers
 Czytelnia
 Wywiady
 Humor
 Bank Wiedzy
 Spotlite
 StarCast
 Wassup?
 Polski Stuff
 Fan Films
 O stronie

 Koszulki
 Sklep Star Wars


Sklep Gwiezdne Wojny


Jedi Council - Acts of War
33 lata przed Nową nadzieją



"Był to obowiązek rycerzy Jedi."

Kolejna opowieść o "zwyczajnym" życiu i pracy rycerzy Jedi. Jak wiemy obrońcy pokoju (czyt: Republiki) ruszali do akcji tam, gdzie Senat nie był w stanie szybko zaradzić problemowi. Bo że nie mógł, to już wiemy. Cóż, takie miał procedury... Za to Wielki Kanclerz mógł poprosić Radę Jedi o przysługę, a ta już, natychmiast robiła co chciała. Czy to było złe? Gdy ma się takie możliwości na zawołanie to trzeba... A może? Bo przecież z innego punktu widzenia:

"Silni mają rację."

I w ten sposób postępowali nowi członkowie wspólnoty galaktycznej Yinchorri, potężni wojownicy potrafiący bardzo szybko dostosować się do możliwości, które dała im "opieka" Senatu. Oni to niespodziewanie zaatakowali posterunki innych członków Unii Galaktyki, zwanej Republiką, uważając i to słusznie, iż zanim ktokolwiek im zabroni, ustanowią nowe status quo w swoim rejonie kosmosu (znamy ten schemat). Ale... Valorum w tej tak niespodziewanej sytuacji, pierwszej od wielu, wielu lat pokoju, zadziałał instynktownie i poprosił Mace'a Windu o pomoc (co powtórzy raz jeszcze niebawem). A Windu ad hoc, z własnej woli, bez konsultacji z Radą (miał takie uprawnienia), posłał na Yinchorr dwoje rycerzy, aby sprawdzili co i jak, i naprawili wyrządzone zło...

"To jest możliwe, lecz nie zalecane."

I Mace także został zaskoczony niespodziewaną sytuacją. Jedi powrócili bardzo szybko... w workach. Tak oto rozpoczyna się epicka opowieść o pierwszym poważniejszym konflikcie w Republice przed jej ostatecznym upadkiem. Z Coruscant na ratunek, już po przestudiowaniu materiałów z biblioteki, uzupełnieniu wiedzy, że "Jedi mind trick" na Yinchorri nie działa, że ci posiadają cortosis, że zachowują się nawet jak na nich bardzo agresywnie, wyrusza ekspedycja kierowana przez tego, który dał plamę, czyli Mace'a Windu, w skład której wchodzi pięciu mistrzów (w tym i z Rady) oraz kilku rycerzy i padawanów, podzielona na trzy zespoły, gdyż tyle jest zamieszkałych planet w systemie Yinchorri. Celem jest odnalezienie siedziby dowództwa i powstrzymanie agresywnych działań, czyli przywrócenie pokoju na sposób Republiki, gdyż:

"Racja jest po naszej stronie."

To bardzo ciekawa opowieść. Dobrze skomponowana, choć jak na moje gusta, trochę ze zbyt gwałtownym zakończeniem (cóż, czwarty, ostatni zeszyt się kończył), dość dobrze rozrysowana, czyli realistycznie i harmonijnie, to znaczy tak jak lubię. No fakt, czasami plejada postaci w pierwszym planie jest nieco męcząca, ale w końcu dostajemy także całe masy potyczek, z użyciem ciężkiego sprzętu także, na lądzie, wodzie, w powietrzu i kosmosie, więc da się to jakoś przeżyć. Tu, czy ówdzie pojawi się znany motyw w postaci na przykład myśliwca pochodzącego z pewnością z Naboo, czy też czołgu, przypominającego te z Federacji Handlowej, co jeszcze bardziej wciąga nas i przekonuje, że to SW. A więc nie tylko Jedi, nie tylko Valorum... No właśnie Valorum.

Sytuacja rozwija się dramatycznie, nie można odkryć, gdzie zlokalizowany jest cel, Jedi ponoszą straty zarówno w zespołach misji (i to na najwyższym szczeblu, nie to jak w pewnych wędrówkach gwiezdnych), ale co jest bardziej zaskakujące i na Coruscant (brawo ten mały zielony pan!), a na planszy pojawia się nowy przeciwnik w postaci dobrze nam znanego devaronianina Villiego (ale wtedy Republika i Jedi, go jeszcze nie znali) i jego niezbyt rozgarniętego kuzyna. To wszystko skłania Kanclerza do sięgnięcia po swe ostateczne rezerwy polityczne (w przyszłości pewnie by mu się jeszcze przydały) i zmobilizowania floty przedstawicieli Republiki do nałożenia sankcji na Yinchorr oraz zniszczenia floty i armii najeźdźców (a tak, siły wroga nadspodziewanie okazały się bardzo liczne) oraz ratowania przyjaciół Jedi z opresji.

Pozostaje jeszcze jedno pytanie. Czy jakiś Villie byłby w stanie wyposażyć i skłonić do współpracy Yinchorii? W jakim celu? Co osiągnął? Czy aby na pewno on był siłą sprawczą tak zwanego powstania? A jeśli nie on, to kto?

"Nasz czas jeszcze nastanie."

Yoda miał rację, że wątpliwości miał. Kto inny w znany nam sposób pociągał za sznurki. A jeszcze musiał swego wytatuowanego ucznia powstrzymywać od akcji. Przecież nie ważne jaki byłby efekt rebelii, i tak cały zysk pozostanie po naszej stronie. Oto jest mistrzostwo strategii. Kto więc wygrał?

Muszę się powtórzyć. Podobało mi się. I to nie tylko z uwagi na intrygę i jej rozwiązanie, tudzież to drugie dno. Także za to, iż poszerzamy tu swą wiedzę o Expanded Universe. Po pierwsze poznajemy kolejne nauki Jedi. Fakt, znowu poprzez grę w cztery kubki (dlaczego nie trzy jak u nas? bo to wynika z fabuły) i przełożenie tego na właściwy sposób myślenia, mówiący o tym, że fortel może być potężniejszy od brutalnej siły. Że nakłonienie przeciwnika do myślenia, tak jak nam to odpowiada, jest lepsze od bezpośredniego przymuszania. Że iluzja potrafi czynić cuda. Że akcja z cienia, jest lepsza niż w pełnym blasku.

Jest jeszcze jedna myśl, która wynika ze sposobu nauczania Jedi. Im dłużej funkcjonuję, tym bardziej jestem przekonany, iż układ mistrz-uczeń jest lepszy o masowej indoktrynacji w państwowych "fabrykach" zunifikowanych, tęczowych (bo broń boże (czyj?) nie białych) "automatów", które indywidualnie, niezależnie myśleć nie potrafią, w oparciu o zdobywaną własnym sumptem wiedzę z różnych źródeł, różnych punktów odniesienia. Co więcej tak myśleć się nie godzi, bo zaraz posadzą cię o... jakieś odszczepienia, nie do przyjęcia przez eurospołeczeństwo (nawet jeśli jest to tylko 51%, ale to już "uroda" demokracji, większość ma władzę, choć może nie mieć racji).

Wróćmy jednak do tej piękniejszej, choć szarpanej wiecznymi wojnami, bardzo, bardzo odległej galaktyki... Zwolniło się miejsce w Radzie Jedi... Przykro... Cóż, trzeba wybrać nowego członka. Może Qui-Gon Jinna, który ze swym padawanem Obi-Wan Kenobim, tak dzielnie walczył na Yinchorrze? Jednak mistrz Mace ma co do tego wątpliwości. Jego kandydatem jest... Nawet nie mistrz, a "szeregowy" rycerz Ki-Adi-Mundi... Hmm... Przyszłość w ciągłym ruchu się znajduje...

Zaraz, zaraz, u nas w naszym zaścianku kosmosu, Ziemi, też przecież wiecznie trwają wojny, z którymi sobie kompletnie nie radzimy. Więc... "who is the scruffy looking nerf herder?"

Przypis encyklopedyczny z CUSWE: Yinchorri

Droid
[10. 11. 2007]

Fabuła: xx/xx
Grafika: xx/xx

Tytuł: Jedi Council - Acts of War
Scenariusz: Randy Stradley
Rysunki: Davide Fabbri
Tusz: Christian Dalla Vecchia
Kolory: Dave McCaig
Okładki: David Michael Beck (TPB), Davide Fabbri
Wydanie: TPB, 96 stron; 4 zeszyty
Wydawca: Dark Horse Comics, czerwiec 2001 (TPB), czerwiec-wrzesień 2000

Preview: Jedi Council - Acts of War

|przeczytaj inne recenzje|



Figurki Star Wars


This site is in no way sponsored or endorsed by: George Lucas, Lucasfilm Ltd., LucasArts Entertainment Co., or any affiliates.
Star Wars and all its characters are (C) and TM by Lucasfilm Ltd.
Website content (C) ICO Squad, 2001-2016