Komiksy > Recenzje > Marvel Star Wars #5 | nasze bannery |
|
|
Witam Was, Szanowni Czytelnicy, i zapraszam do lektury recenzji komiksu Marvel Star Wars #5. A działo się to w listopadzie 1977 roku ... Naszym dzielnym bohaterom - Księżniczce Lei, Luke'owi, Hanowi, Chewbacce (kocham odmianę tego imienia przez przypadki) oraz droidom C3PO i R2-D2 - udaje się uciec z pokładu Gwiazdy Śmierci. Nie są jednak świadomi istnienia urządzenia naprowadzającego, zainstalowanego przez techników Imperium. Zdążają prosto do bazy Rebeliantów zlokalizowanej na czwartym księżycu planety Yavin. Dzięki analizie planów stacji bojowej zostaje wykryty słaby punkt superbroni - niechroniony szyb wentylacyjny. W pośpiechu przeprowadzona zostaje odprawa i już chwilę później piloci biegną do maszyn, aby ruszyć na spotkanie z przeznaczeniem... Przed nami kolejna roszada kadrowa - do grupy twórców dołącza pan Glynis Wein, odpowiedzialny za moją ulubioną działkę, czyli kolory. Do nich więc przejdźmy w pierwszej kolejności. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że oprawa kolorystyczna wygląda lepiej, w porównaniu do poprzednich zeszytów. W dalszym ciągu tło potrafi zmienić barwę z kadru na kadr, ale nie jest już przejaskrawione, jak to się wielokrotnie zdarzało wcześniej. Kolorystyka plansz znacznie lepiej oddaje teraz atmosferę rysunku, co przecież jest jedną z jej głównych funkcji. Odnośnie samej kreski niewiele da się powiedzieć nowego. Plansze są szczegółowe, mimika dość dobrze oddana, postacie wyrysowane przyzwoicie. Nadal pojawiają się dziwne tendencje do "niechlujstwa" na końcowych kartach, ale nie rzucają się już one tak mocno w oczy. Dla odmiany, wizerunki wszelakich pojazdów latających można określić jedynie mianem "karykaturalnych". Szczególne owacje należą się w przypadku x-wingów, a w szczególności za ucięty "dziób". Główną nagrodę jednak otrzymuje kadr, na którym imperialne tie-fightery strzelają czymś, co wygląda na... zieloną farbę. Przejdźmy do dialogów. Podczas rozmowy Luke'a z Biggsem Darklighterem na końcowych stronach komiksu, pojawia się postać "Blue Leadera" (Luke otrzyma nickname Blue Five), który stwierdza, że spotkał kiedyś ojca Luke'a. Oczywiście wszyscy zdajemy sobie sprawę, iż Lucas w tym momencie miał blade pojęcie, jak przedstawić ten wątek i idę o zakład, że pan Roy, odpowiedzialny za scenariusz komiksu, musiał wymyśleć coś samemu. Zdecydował się na posunięcie dość ryzykowne, choć ciekawe. Warto zastanowić się, czy takie spotkanie mogłoby mieć miejsce? Scena ta jest jednocześnie jedyną odbiegającą z znaczący sposób od wydarzeń filmowych. Warto być może jeszcze wspomnieć o momencie pożegnania Luke'a i Lei na Yavinie. Jest ono znacznie bardziej "czułe" niż to, które widzieliśmy na ekranach telewizorów i w kinie. Może to wynikać z tego, że także z tym "związkiem" nie do końca wiedziano, co zrobić. Sprawa będzie jaśniejsza dopiero, gdy skrystalizuje się w głowie Lucasa pomysł na Imperium Kontratakuje... Ale to już jest spory wybieg w przyszłość. Bohaterscy piloci w swych nie mniej bohaterskich (i karykaturalnych) maszynach ruszają na spotkanie z najpotężniejszą bronią w galaktyce. Czy będzie to zwycięstwo, czy też porażka Rebelii? Czy x-wingi będą odtąd rysowane bardziej do rzeczy, czy też w ogóle przestaną przypominać gwiezdne maszyny? Odpowiedź na te i inne pytania pojawią się w recenzji Marvel Star Wars #6. MiagiBONUS: W dzisiejszym odcinku: występ gościnny. Battlestar Galactica w klimacie Star Wars. Tytuł: Marvel Star Wars vol.1 #5 - Lo, the Moons of Yavin! Scenariusz: Roy Thomas Rysunki: Howard Chaykin & Steve Leialoha Kolory: Glynis Wein Wydawca: Marvel Comics Group Data wydania: Listopad 1977 Star Wars and all its characters are (C) and TM by Lucasfilm Ltd. Website content (C) ICO Squad, 2001-2016 |