strona głównastrona głównaforum dyskusyjnesklep fanów star wars
 Opinie czytelników - "Nowa Nadzieja" - "A New Hope" - George Lucas (Alan Dean Foster) - Napisał: Baca nasze bannery
 Główna
 News
 Wojny klonów
 Epizod II
 Epizod III
 Komiksy
 Figurki
 RPG
 Clone Wars
 Galeria
 Wallpapers
 Czytelnia
 Wywiady
 Humor
 Bank Wiedzy
 Spotlite
 StarCast
 Wassup?
 Polski Stuff
 Fan Films
 O stronie

 Koszulki
 Sklep Star Wars


Sklep Gwiezdne Wojny


W przypadku nowelizacji oryginalnych Gwiezdnych Wojen, nie ma co się za wiele rozwodzić nad konstrukcją samej książki. ANH znamy wszyscy na tyle, że jakoś tak goopio byłoby omawiać jej konstrukcję. Jednak nowelizacja posiada ten smaczek, że pewne fakty przedstawione są w niej inaczej, pewne wątki zmienione w produkcie filmowym, niektóre dodane w SE, a na resztę czekamy, kiedy wreszcie Lucas zdecyduje się wydać, przy okazji czegoś, wycięte sceny z CT. Nie przedłużając zatem, zapraszam w magiczną krainę kontrastu.

Książka w Stanach ukazała się w 1976, czyli jakby nie patrzeć: raz, że dawno, dwa, że jeszcze wyszła czas znaczny przed filmem. Utwór napisany przez Alana Deana Fostera, który to wydał go kryjąc się pod zagadkowym pseudonimem literackim "George Lucas", kryje w sobie niejedną ciekawostkę. I właśnie na tych ciekawostkach-różnicach skupię się nade wszystko.

Prolog zawiera wprowadzenie, jak głosi podpis, "Z pierwszej sagi 'Dziennika Whills'". Tuż przed premierą ROTSa spekulowano mnogo czym jest tajemniczy/(e) 'Whills', co zawiera Dziennik, jaką odegra rolę w nadchodzącym Epizodzie. Najpopularniejsze ploty mówiły, iż miała być to rasa Yody, bądź też planeta na której nasz kuzyn Kermita rzekomo narodził się był niemal tyle lat co o chrzest Polski po dzisiejszy dzień. Plotki okazały się fałszem i sprawa "Whills" ponownie uszła w cień ("Whills a sprawa polska.). Tutaj jednak mogę pokrótce streścić cóż zacz Dziennik mówi nam o czasach Republiki. A mówi wiele i niewiele, co ciekawe ujawnia parę myśli zarzuconych a parę porzuconych z biegiem czasu przez (tego właściwego) Lucasa. Republika była... Republiką, nade wszystko. To banalne, ale tak mnie więcej tekst ów się zaczyna. Dalej standardowo, iż była potężna i prawa, a wielkość i moc stała się przyczyną wzrostu lęku przed nią. Zarządzał nią Senat, a bronili jej Jedi. W końcu jednak padła od wewnątrz w szczytowym okresie trwania, zniszczona przez 'zazdrosnych'. Otóż grupa "niespokojnych i żądnych władzy członków rządu, a także potężnych konsorcjów handlowych" namówiła Palpatine'a, aby przekonał Senat do powierzenia mu funkcji Prezydenta. Uzyskawszy władzę "ogłosił się Imperatorem i odizolował od skarg poddanych". "W niedługim czasie stał się marionetką w rękach swych doradców i pochlebców..." - Brzmi jakoś zupełnie nie znajomo, czyż nie ? Ech, ach i och. Lucasowi jakoś tak przechodzi i przychodzi. Co ciekawe konsorcja handlowe i klimaty korporacyjne, niczym Weyland-Yutani w Tetralogii Aliena, cały ten wątek wielkiej finansjery powstał na samiuśkim początku. Nad tym, że rola Palpiego początkowo była mniejsza niż, jak i sam charakter tej mrocznej i niejednoznacznej postaci zmienił nieco na lepsze, ale pytanie czemu. Pokuszę się o hipotezę bazującą na postaci Vadera. Jest on potężny. Mroczny i nieposkromiony włada Mocą, i kolokwialnie mówiąc, jak Roy Keane nie cofa nogi przy wślizgu. Czy zatem ktoś taki mógłby uznawać zwierzchnictwo Imperatora, o którym dowiadujemy się, że jest zagubiony, nieobecny i sterowany przez innych? Coś mi się nie widzi. Lucas początkowo jakoś to przeoczył stąd dopiero w TESB widzimy Vadera grającego w kolanko przed hologramem swojego mistrza. Imperator wreszcie nabiera charakteru i majestatu. W ANH Vader wydaje się być tygrysem ze spiłowanymi zębami, zmuszonym znosić humory tego patyczaka Willhuffa Tarkina, a pułkownik Wulff Yularen z ISB łypie na wszystko okiem.

Podsumujmy zatem wstęp 'książkowy' i jego nieścisłości: Imperator nie jest Sithem, w dodatku sterują nim jacyś "Oni". Tymczasem sami Jedi zostali wybici przez urzędników l'Empire'u, a sam l'Empire nader często używa swych potężnych sił zbrojnych, by (oczywiście) gnębić ludzi, ale (co także oczywiste) w końcu pojawiają się 'goodguysi', więc w zasadzie w tym jednym podstawowym aspekcie nic się nie zmienia.

'Zasadniczo' historia rozpoczyna się, a my już uczestniczymy w pogoni krążownika (?!? Krążownika ?? Tak, tak "krążownika" :D ) za corelliańską korwetą. Z kolejnych zabawnych sformułowań Lord V okazuje się Czarnym Lordem Sithów, co w sumie nawet nie powinno dziwić, pamiętając, iż dubbingował go Afroamerykanin. Do pozostałych zabawnych poprzekręcanych nazw jeszcze wrócę, teraz poznajmy Threepio i Artoo. Najsłynniejszy duet Sagi żywo dyskutuje, wszak sytuacja niewąska. Znamy to wszyscy, znamy. Warto jedynie podkreślić, iż z głośników Threepia pada sformułowanie "Ześlą ich na Kessel". Było dla mnie bardzo satysfakcjonującym odkryć, jak starym pomysłem była ta urocza wypoczynkowa planeta. Już po wejściu sił Imperium na pokład dochodzi do konfrontacji Leii ze szturmowcami. Stronica za stronicą wyjawia nam przebieg tego wiekopomnego starcia oraz liczbę ofiar - dwie. Tak jest w książce: Leia zabija dwóch szturmowców, nie jednego. Lucas po namyśle stwierdził jednak, że to lekka przesada, żeby kobieta wybijała wojaków jak muchy, lepiej niźli wprawni w tym mężowie, i ostatecznie zgodnie z zasadą zaskoczenia tylko jeden nieuważny piechur pada martwy na celuloidowej taśmie. Jeszcze tylko porucznik Bija początkowo chce zniszczyć kapsułę z droidami i już przenosimy się na gościnne ziemie planety Tatooine, nad którą rozgrywał się dotychczasowy dramat.

Poznajemy także Luke'a Skywalkera, dwukrotnie starszego od dziesięcioletniego skraplacza. Dobazgrałem szybko "bez połowy standardowego roku" i w świetle ostatnich zmian moja książka jest bardziej aktualna od waszych egzemplarzy. Zaraz robi się jednak bardziej swojsko, obok Luke'a chwacko pyrga WED Treadwell, i już czujemy się jak David Gilmour w trakcie nagrywania materiału na "Divison Bell'a" - mamy na nogach miękkie i wygodne kalosze. Luke objechawszy pole wokół, jedzie do Anchorhead spotkać się z ziomalami. A są nimi: Camie, Fixer, Deak i Windy. Camie i Fixer są parą - lubieżna niewiasta z typu rustykalnych dziewoi oraz jej jurny adorator z typu agrarny macho. Pomimo dziwnych znajomków także i Luke okazuję się początkowo nie być godnym miana człowieka, który zabił człowieka, który zabił Obi-Wana Kenobiego. Podczas oglądania kosmicznej bitki z udziałem księżniczki i Vadera, Camie uderza luke'ową lornetką o jakiś kamień, a nasz dzielny gieroj idzie do niej z łapami. No skandal, damski bokser. Tfu, to jeszcze gorsze niż sama kobieta. W dodatku zastanawia problem, jaki miał ze sobą Luke - chciał zostać pilotem l'Empire'u i jednocześnie przyłączyć się do Sojuszu. No ciekawie. W tzw. między czasie pozostało jeszcze dwóch przyjaciół, a miejsca powoli braknie. Deak - osoba o znaczącym imieniu, nie ma co. Oraz Windy - czyli Windom Starkiller, tak, tak. Dobre imiona i pomysły się u Lucasa nie marnują. Miał być Luke Starkiller, nie wyszło - to będzie Windom. Przyjaciel to Luke'a olbrzymi, latają swoimi Skyhooperami, które to jeszcze początkowo zwą tu T-26 zamiast T-16 i ostro się lansują po Beggar's Canyon. Ze znanych przygód Luke'a i Windoma wspomnę jeszcze przygodę z udomowionym dewbakiem Huey'em, na którym pojechali w dzicz szukać przygody, a którego skonsumował jeden z przedstawicieli smoków Krayt. Naszych obwiesi uratował Obi-Wan robiąc jedną z tych swoich tatooinowych sztuczek, chociaż wątpliwe by akurat wówczas udawał głos smoka Krayt. Późniejszymi czasy podawany jest jeszcze jeden znajomek - Tank. Długo, długo wymieniany wśród znajomych, tajemniczo zniknął z oficjalnej historii, by ostatnio zostać rozszyfrowanym w 38ym zeszycie serii Empire, mimo, że właściwie pojawił się w tejże serii nieco nawet wcześniej.

Na śmierć zapomniałbym - pies. Luke jadąc do Anchorhead słyszał w oddali szczekanie psa. Kolejny dowód na to, że Lucas jeszcze nie do końca miał usystematyzowany i dopracowany plan odległej Galaktyki. Wszystko co dobre szybko się kończy i przybywa znany dekownik Biggs Darklighter, największy friend Luke'a, syn człowieka, który trzęsie wioską. Młodzian służy w Empirze, działa na frachtowcu. Przez przeszło 20 lat "Rand Ecliptic" był zwyczajnym frachtowcem, gdy nagle jakiś redaktorzyna i komiksowy malarz wymyślili, żeby robić z niego Acclamatora w cyklu Darklighter w ramach serii Empire.

Akcja powoli przenosi się na DS, gdzie Vader używa wobec księżniczki ostatecznych, najstraszliwszych argumentów jakimi dysponuje: "Niech Wasza Wysokość przestanie grać ze mną w ciuciubabkę". Pana Piotra Cholewę ubóstwiam za to co robi tłumacząc Pratchetta, ale umieszczenie takiej frazy w głośniku maski Mroczmego Lorda jest jednak żartem mocno kontrowersyjnym. Księżniczka w odpowiedzi pluje mu na wizjer. Ha. A niby dobrze urodzona. Tatusiowi napluła!!

Uh. Rodzinnie załatwią niesnaski przy użyciu sondy śledczej IT-O, a my powrócimy do pogadanki Luke'a i Biggsa. Scena w zamyśle odkrywająca przed Luke'm prawdziwe (czyli to takie "strasznie złe") lico l'Empire'u. L'Empire oczywiście gnije, robi mnóstwo jakichś zbrodni, o których nikt nie słyszał i w ogóle rządzą nim źli ludzie, ale na szczęście jest fajna Rebelia, z którą skontaktuje Biggsa kolega teściowej, szwagra przyjaciela ogrodnika sąsiada z naprzeciwka jednego gościa, co to go poznał "we Akademii". I to ma być konspiracja, akcja, spiski? To jest, proszę ja Was, ŻENADA i KPINA. Rebelia ma być 'tymi dobrymi', ok. trudno, ale niech to, chociaż nie wygląda tak komicznie nieporadnie. Jeśli Lucas w mega sześciopaku zapoda dodatkowy dysk z wyciętymi scenami z CT chętnie bym to zmontowane zobaczył - tak na poprawienie humoru.

Umykamy chyłkiem z tego spiskowego spotkania jednocześnie Kordiana, Gustawa-Konrada i Konrada Wallenroda na DeeSkę, gdzie l'Empire'owi notable deliberują. Jak pamiętamy "antyMocowym kontrdyskutantem" Lorda V w filmie był admirał Motti, który to tak bardzo lubi polskie pierogi. Koncepcja widać się zmieniała, szybciej niż wiatr wiejący pod nartami Adama Małysza, bowiem tutaj tę rolę pełni znany i kochany jenerał Cassio Tagge, który przecież w ANH także zginął w wielkim bum, ale jednak w zasadzie niewiele mówił. W argumentach posiłkuje się opinią starszego oficera o imieniu bądź nazwisku Romodi (które okazuje się niekanonicznym imieniem Mottiego). Zgodnie z tradycją i konsekwencją duszonym w książce pozostaje również jenerał Tagge, zanim aksamitny głos Tarkina nie wypowie: "Puść go Vader". Tak więc kolejna zmiana niby nieistotna - kogo obchodzi którego z fagasów będzie dusił Vader - a jednak sprawiająca przyjemność każdemu fanowi - LOL, ale opcja - jak i same pytania i żadnej odpowiedzi - ale jak? po co? czemu? za co?.

I tak jak w znanym na pamięć 'Misiu' przemieszczamy się powoli ignorując kolejne mijane, oczywiste wręcz dla nas sceny - zatrzymamy się na moment na Luke'u czyszczącym zakupione przez wuja Owena droidy. Oczywiście pamiętamy samą scenę kupowania, kiedy R5-D4 czy też w/g innych mniej wartościowych źródeł Skippy Robot Jedi ( :lol: :lol: :lol: ) robi 'bzium' i zaczyna świecić, jak pewien mało popularny towar za 150 zeta. Pamiętamy co prawda, lecz nie zwracamy uwagi i podążamy wprost do sceny czyszczenia. Poznajemy tam straszną prawdę. Droidy były własnością - Kapitana COLTONa !! Nie inaczej. Książkowy Colton to rzeczywisty Antilles (choć to w sumie historia tego zonka jest na tyle kojarzona, że niepotrzebnie o niej piszę), zaś rzeczywisty Colton (z ROTSa) to oryginalny Boba Fett (z TESB) - Jeremy Bulloch . Teraz zaś po ROTSie sprawa ma się następująco: w ROTS występują cpt. Raymus Antilles i cpt. Colton. Z kolei w ANH nie występuje żaden z nich. Cpt. Antilles duszony porzez Vadera jest także cpt. Coltonem. Serio. Istota tkwi w szczególach - Raymus Antilles z szacunku i poważania dla swojego przyjaciela i mistrza cpt. Coltona nadaje swemu synowi imię Colton. Takie jest rozwiązanie finalne. Z kolei sam Raymus Antilles to brat Brehy Organy, żony Baila Organy. Jak widzicie wszystko było takie piękne i proste nim Lucas zaczął kręcić i kombinować na boku z klonami.

Threepio zażywa kąpieli w oleju, ale my na to nie baczmy, świadomi wydarzeń przenieśmy się, ciągle biegnąc w przód, do kuchni Larsów by podsłuchać rozmowy przy posiłku tych znanych celebrities - normalnie zabawa większa niż oglądanie Osbourne'ów. :roll: Poza zbiorami nic ciekawego, tylko Owen przysuwa sobie dzbanek z mlekiem. To już drugi taki element typowo ziemski, chociaż nie mogę mieć pewności czy to mleko krowie czy też np. bancie. (W polskim fandomie jest spora grupa osób, która takiego banciego mleka by za nic nie wypiła.)

Wuj został rankiem w domu, a Luke z Threepiem poszukują zbiegłego Artoo. Threepio siląc się na jakiś nieśmieszny i niezrozumiały tekst w stylu Tomasza Nałęcza mówi wreszcie: "Roboty astromechaniczne stają się czasami z nazbyt ikonoklastyczne." I wszystko jasne panie Piotrze.

Niepocieszeni marnością swych poszukiwań dotarli w końcu do Artoo, który z wrażenia podskakiwał na swoich słabych nóżkach - to tyle jeśli chodzi o późniejsze AOTCowe i ROTSowe latanie R2. Nie było to jedyne znalezienie tego wieczora, chwilę później naszych bohaterów znaleźli Tuskenowie, a tych wszystkich znalazł sam Obi-Wan Kenobi, zaś chwilę później bystry narrator dostrzega/znajduje włosy na klacie Obi-Wana - pandemia głupoty. :roll: Kiedy już wszyscy znaleźli wszystko poza sensem natrafiamy na cały ciąg faktów, które nie zostały dotrzymane w późniejszych Epizodach, a więc:

a) Ben Kenobi przestał używać imienia Obi-Wan zanim jeszcze urodził się Luke, kto widział na Polis Massa akcję porodową jak ze szpitala w Leśnej Górze ten wie czemu;

b) Obi-Wan nie przypomina sobie, żeby był właścicielem "nowowczesnej" jednostki jaką są roboty astromechaniczne serii R2, jeśli ktoś jeszcze pamięta jak 32 lata wcześniej robot takiej klasy uratował pewną Królową i jej lustrzany statek ten wie czemu;

c) Kenobi mieszka w jaskini, która jeśli ktoś widział film ANH to raz, że ten wie, a dwa powinien zauważyć, iż ta 'jaksinia' miała nieco za dużo kątów prostych patrząc z zewnątrz i za bardzo przypominała dom;

d) z kontekstu rozmowy o Anakinie Skywalkerze, o którym jeszcze nie wiemy, że nazywa się Anakin Skywalker wynika, iż Owen twierdził, że ojciec Luke'a powinien pozostać na Tatooine, na swojej farmie i "nie mieszać się do...".

Rozmowa nie klei się, wreszcie Obi-Wan wypowiada kultowe już słowa o kaczce - kolejne stworzonko ze zbioru fauny ziemskiej. Chwilę potem Obi-Wan przekazuje Luke'owi miecz świetlny Anakina. I z tej okazji wynikło parę zabawnych nieścisłości. Tyczy się to głównie występowania mieczy w Galaktyce. Miecze są bronią elegancką i wymagającą sporych umiejętności w obsłudze - nie to co barbarzyński blaster. Kiedyś popularne, teraz - tu Obi zniża głos - występują jeszcze w pewnych rejonach Galaktyki. I to mnie skonfudowało. Czyżby Obi-Wan miał na myśli Imperatora i Vadera? A może, nieuznając tamtych za spadkobierców Zakonu Jedi, Yodę lub też innych pokitrancyh po kątach Jedi? A może całą krzykliwą hałastrę mroczniaków spod znaku adeptów Dark Side'u szkolonych przez Vadera? Albo sektę Jensaraai? Bądź też Jedi trwających na pokładzie Outbound's Flight? Czy też Vergere poznającą sekrety Yuuzhan ? Pytania, pytania, pytania. Obi-Wan rozchmurza się jednak szybko, a jego włosy na klacie falują. Uśmiecha się serdecznie. "Ojciec życzył sobie, żebyś dostał go jak dorośniesz". Ciekawe, wydawało mi się, że ostatnie słowa ojca brzmiały: "I hate you".

Z tego pełnego patetyzmu nostalgicznego spotkania zabieram Was wprost w wesoły gwar wielorasowego tłumu. Wprost w trzewia szaleństwa i rozpusty, nie przeraźcie się barmana. Oto Kantyna. W niej po staremu - Feltipern Trevagg dybie na niewiasty, Greedo ginie, roboty nie mają wstępu, a Muftak z Kabe marzą o transporcie na Alzoc III. Zmiany dotyczą dr Evazana i Pondy Baby. Oprócz nich pojawia się trzeci stręczyciel Luke'a - wielki szczur. Na myśl przywodzi to andersonowego Ranata. Zgadza się zatem liczba sektorów w jakich poszukiwano dr Corneliusa vel Roofoo vel dr Evazana - 12. Nie zgadza się tylko liczba jego kompanów i ich ostateczny los. Tym razem to Evazan traci rękę, obaj jego pomagierzy kończą przedzieleni na pół: jeden pionowo, drugi poziomo. Na szczęście Lucas ostatecznie zrezygnował z takich drastycznych środków i był konsekwentny dalej. Obi-Wan napotyka Chewbackę i w jego języku dogaduje się o transport - a to ci heca. Poprzez Chewbackę Luke i Obi-Wan natrafiają na właściciela i dowódcę 'Sokoła Tysiąclecia' [sic!]. Han Solo, bo o nim mowa, siedzi rozparty przy stoliku i gaworzy z 'humanoidalną dziwką' - stanowczo nie byłoby za to PG-13. Aczkolwiek taka scena została nakręcona, ino wypadła w montażu. Panowie przechodzą do meritum - lotu. Szybko ustalono cenę, jednak Obi z braku pieniędzy obiecuje Hanowi resztę zapłaty w imieniu domu królewskiego. I co najzabawniejsze Solo mu wierzy - spoko. Ma być kasa, będzie kasa. Uważa Obiego za zwariowanego staruszka, który chce przelecieć na Alderaan, bo pomieszło mu się w głowie, ale jego gwarancje co do spłaty przez sam królewski dwór Alderaanu są dla Solo wiarygodne. Co za bezetdura. Niech mu lepiej daruje Niderlandy, będzie równie zabawnie chociaż swojsko.

Po rozmowie Luke idzie sprzedać swojego landspeedera. Cóż nie dostał wiele, wszystko przez te nowe XP-38. Han Solo ma tymczasem randezvous z nienazwanym jeszcze Greedo. Wynik mimo to oczywisty. Po załatwieniu swoich spraw zarówno jedni jak i drudzy podążają na lądowisko 52. 52? A nie powinno być 94?? Powinno i o to chodzi. Luke'a i Obiego ściga wredny Kubaz Garindan, również standardowo nie nazwany, za to określony jako mały stwór z ryjem. Rozumiem, że 185 cm to nie tak wiele, jednak bez przesady - Garindan mały z pewnościa nie był.

Na DS wielkie poruszenie, Alderaan zniszczony. Miał takie same systemy obronne jak każda planeta Imperium stwierdził Vader. Chwilę później żołnierz o imieniu bądź nazwisku Cass przybył powiedzieć Tarkinowi, że zwiadowcy dotarli na Dantoooine i znaleźli opuszczoną bazę. Ciekawe, że zamiast lecieć tam i niszczyć Tarkin wysyła "zwiadowców", a potem na nich czeka, ale to zarzut ogólnie do Lucasa.

W scenie gdy Sokól pojawia się na pokładzie DS inna, w zasadzie najsłynniejsza niespodziewanka w Sadze - THX-1138. Z kolei Solo i Chewbacca robiąc demolkę na poziomie więziennym używali laserów, czego nie wiem jak mam rozumieć - błąd tłumacza, błąd Lucasa, nadinterpretacja tłumacza. Takie laserowe sztuczki nie powinny jednak nikogo dziwić. Przecież w tym samym czasie dzielny Obi-Wan grzebał przy przewodach promienia ściągającego w częściach których kontroli i działania nie miał prawa znać. Szczególik. W marnym żarcie o swoim honorze Solo wspomina o Commenorze. Vader w przyjacielskiej rozmowie z Tarkinem wspomina o tym iż Obi-Wan to najpotężniejsy Jedi i ostatni jaki przeżył.

Z kolei dalej pan Piotr serwuje nam masę swoich nadinterpretowanych żartów. I tak Chewbacca blokując szyby podczas miażdżenia w śmieciach przypomina włochatego Syzyfa, zaś na 139 stronie Artoo zachowuje się jak człowiek który spodziewał się, że pije wino, a wypił szklankę spirytusu - iście polski dowcip, każdy go zrozumie. Teraz jesteśmy w trakcie biegania po korytarzach i ganianiu szturmowców przez Solo i Wookieego. Padają tajemnicze terminy jak Tocneppil i Ogniste Pierścienie Fornaxa. Obi-Wan spotyka wreszcie swoje przeznaczenie w osobie swojego byłego ucznia, któremu mówi, że był ten jego najlepszym uczniem, no i nie dziwota, był w końcu jedynym uczniem Obiego. No, ale co tam, już David Beckham wsławił się powiedzeniem, że sir Alex jest najlepszym managerem jakiego miał w Premier Ship, co prawda jedynym jakiego miał w Premier Ship, ale za to najlepszym. Bywa i tak.

Opuszczamy tę gwiazdę goryczy i pompatycznego 'bessęsu'. Przenosimy się na czwarty księżyc gazowego giganta Yavina. Rebelianci właśnie się naradzają, a Luke rozmawia z osobą, o jak sam mówi, zakręconym imieniu - Wedge'm jeszcze nie Antillesem. Ba. Gdyby ktoś miał na imię klin bo to mniej i więcej znaczy 'wedge' po ichniemu, to w przełożeniu na polski nie mówionoby o nim zakręcony, a hardcore'owy. Co kraj to obyczaj, jak się okazuje.

Eskadra Czerwoncyh okazala się Eskadrą Błękitnych, a jej leader Garven Dreis znał Anakina, gdyż w jakiejś bitce razem bitkowali. Eskadra Złotych to Żółci, giną jak muchy. Potem admiral Motti dziwuje się czemu atakują rebelianci, a nie czekają aż Imperium zaatakuje planetę. Głupiutki, jak głupia kobieta, przecież skoro Rebelia ma plany DS i ma księżniczkę, to wie, że Gwiazda strzela, a skoro strzela to znak, że mogą atakować tylko przed podejściem na pozycję strzału, żeby uratować bazę. W pewnym momencie Gold Leader mówi do Garvena: 'Cześć Dave'. Padaka? A no nie, bo taka była ksywa jakoby Garvena. A na zakończenie prawdziwy hit - śmierć Biggsa. Spotkanie obu psiapsiółów strasznie wzruszajace, ale w bitce nie ma już tak dobrze. W filmie po wleceniu w kanal najpierw oberwal Wedge i zwiał, a potem zniszczyli Biggsa. Tutaj z kolei Biggs ginie od razu, a Wedge odlatuje i zostawia Luke'a samego. No ładnie. I jak to wygląda, że taka mierda została potem szefem Rogue Squadron. Gdyby chociaż któryś z rebeliantów pomyślał, żeby wlecieć któremuś z imperialnych za plecy, kiedy tamci ścigają ich kolegów i po prostu wystrzelać przeciwnika. Aż potrzeba było powrotu Hana Solo.

I tak pisząc o pierdołach pominąłem w zasadzie jakość i wartość książki. Ale co tu mówić - nie ma wątpliwości, że podczas czytania powieści co chwila miałem przed oczami obrazy z filmu. Filmowe trylogie tak mocno wryly mi się w pamięć, że nie mam jak obiektywnie oceniać samych książek, zbyt dobrze znam filmy. Tyle co powiem. Na czym się skupiłem było widać.

Baca
[4.12.2006]
Czekamy na Twoje opinie na forum Holonet.pl.




Figurki Star Wars


This site is in no way sponsored or endorsed by: George Lucas, Lucasfilm Ltd., LucasArts Entertainment Co., or any affiliates.
Star Wars and all its characters are (C) and TM by Lucasfilm Ltd.
Website content (C) ICO Squad, 2001-2016